Nie miałam zwyczaju wyruszania w podróż sama. Zawsze sobie szukałam towarzystwa, bo cenię ogromnie po prostu czyjąś obecność. Natomiast ostatnio tak dużo dzieje się wewnątrz, że tego chaosu fajnych i niefajnych rzeczy wolę nie wypuszczać na zewnątrz :)
Efektem była decyzja o tym żeby postawić sobie nogę w Gdańsku. SAMA. Bez sprawdzania czy ktoś chce i może mi towarzyszyć za to ze sprawdzeniem czy ja w ogóle wiem, jak to jest ponieść 100% odpowiedzialności za siebie poza znanym mi rewirem terytorialnym. I wiem, że Gdańsk to nie Nowy Jork czy inne Haiti, żeby sobie nie można było poradzić, ale miało to dla mnie znaczenie w zupełnie innym kontekście niż tylko geograficzne przemieszczenie pupy z centrum kraju na Północ.
Z Gdańska wywiozłam poczucie, że umiem się zorganizować i że nawet jak nie zaplanuję to nogi mnie zaniosą tam gdzie powinnam być. Ale wywiozłam też refleksję o obecności innych w Pielko- życiu.
A potem poszło. Pojechałam do Wrocławia, z różnych powodów to miasto ma dla mnie duże i symboliczne znaczenie i wyprawa akurat tam, nie była dla mnie w żadnym wymiarze czysto turystyczna. Były duże obawy, że będzie mi tam trudno. I było, ale było też przyjemnie i radośnie.
Po pierwsze: Powróciłam do swojej zaniechanej niechlubnie pasji filmowej z okazji tegorocznych Nowych Horyzontów. I być może wyszłam stamtąd bardziej stara i garbata, ale co zobaczyłam to moje. A na tapecie były 4 filmy i opera filmowa.
Pokrótce wspominając: mam tendencję do wyboru filmów smutnych, ale też po prawdzie uważam, że rynek komediowy jest raczej tragi-farsą, więc się już sama sobie nie dziwię, że moja głowa nie przyjmuje. Komedię ratuje na świecie tylko Petr Zelenka ze swoim uroczym czeskim humorem.
Pierwsza widziana przeze mnie projekcja była o zaburzonym dziecku, druga o starości, trzecia o irańskim poczuciu zemsty, a dopiero czwarta była wybuchem wesołości :D Jeśli chcesz się niegłupio uśmiechnąć obejrzyj "Zagubionych w Monachium" :)
Za to za nic nie oglądaj: "River of Fundament" - niby opera filmowa, niby duże wydarzenie, a prawie połowa widzów nie wysiedziała do drugiego aktu. A i ja nigdy się tak nie wierciłam. Swear, przysięgam. Gardzę bardzo.
Po drugie: Pozwiedzałam to na co miałam ochotę, a akurat teraz pojawiła się silna potrzeba kontaktu z naturą. Na tapetę poszedł więc Ogród Botaniczny, w którym moja romantyczna dusza prawie umarła ze szczęścia i Ogród Japoński, który też pozachwycał.
Po trzecie: Dobrze mieć znajomych w innych miastach. Miło jednak z kimś porozmawiać.
Po czwarte: Jeszcze lepiej wiedzieć, że masz na świecie funfli i że masz też całkiem dobre serce. Świadomość, że nie jestem Pielko-dupkiem pomaga mi dobrze funkcjonować.
Po piąte: Odkryłam jak duże znaczenie ma dla mnie poczucie bezpieczeństwa w relacjach z ludźmi i jaką rolę odgrywa u mnie sposób w jaki decyduję się dbać o siebie i o innych.
Po szóste: Ciągle robię coś po swojemu.
Po siódme: Silna empatia może bardzo utrudniać w życiu. To ważne odkrycie dla mnie, bo stawia mnie na granicy.
Po ósme: Szukam w sobie przestrzeni do tego, żeby pozwolić też innym zadbać o mnie. Na razie wychodzi jak nauka tańca latynoskiego ślimakowi.
Po dziewiąte: Pojawiła się refleksja o zaufaniu do innych. Duży wewnętrzny rozdygot, gaddemyt!.
Kurtyna.