Wszystko co musisz wiedzieć :)

3 grudnia 2013

"- Co umiesz robić najlepiej na świecie? - HERBATĘ!"

Rozgościłam się kilka dni temu w teatralnym fotelu. Najpierw się zdziwiłam, że w środku tygodnia w Teatrze Syrena są ludzie (no, c'moooon! Tyle się mówi o upadku kultury! Na pewno nikogo nie będzie! Jest czwartek, no błagam. Normalnie - będę ja i Malajkat!). Potem znowu się zdziwiłam (albo jestem naiwna, albo to był dzień jednej emocji :)), bo co prawda ostatni raz w tym cudownym przybytku kultury byłam parę ładnych lat temu, ale jakoś dziwnie towarzyszyło mi przekonanie, że gdzie jak gdzie, ale do teatru trzeba się ubrać. Nie że w ogóle, ale że ładnie. Okazuje się, że w teatrze trochę jak w kinie. Wciąż co prawda wita Cię w progu przystojny facet we fraku, ale na sali drzwiami w pysk wali Cię młodzieńcza popkultura. Tu jeans, tam bluza, ale w zasadzie akcja sztuki, którą relaksacyjnie wybrałam toczy się a) w XXI wieku, b) w korporacji, c) w USA czy tam innych stanach. Pielka, weeź!

Wojciech Malajkat postanowił zostać "Trenerem życia" - swoją drogą beznadziejne tłumaczenie oryginalnego tytułu.Oczywiście w USA Wojciech nie mógłby być tylko "trenerem" i mieć na imię np. Zdzisław. Jak przenosić sztukę z amerykańskich desek to literalnie! Co z tego, ze w polskich realiach zarówno teatralnych jak i w kontekście kulturowym ma się to jak pięść do oka. Więc (tak, wiem że nie zaczyna się zdania od więc) Wojciech nie jest  Zdzisławem a Colinem i nie trenerem a coachem. Jego klientką, (która cierpi na brak asertywności do tego stopnia, że hecnie postanowiła wprowadzić swojego lubego do własnego mieszkania, który z kolei postanowił wprowadzić tam również swoją kochankę oddała własne łóżko, gdyż jak twierdzi: "na pewno jest im niewygodnie na sofie!"), jest oczywiście nie jakaś tam Katarzyna tylko normalnie amerykańska Wendy. A Beata Ścibakówna z jakiegoś powodu jest Fioną z jednym blond lokiem na głowie.

No dobra Pielk - Cyniku! Calm down. Patrz na to co widzisz. A widziałam sztukę, która jest zbyt dosłowna, bohaterowie są bardzo przerysowani, ale prawdę powiedziawszy można się wśród publiczności nawet fajnie bawić, ale nie jest to obraz który zapadnie w pamięć. Malajkat w garniturze trafia w ostateczności na terapię, a Wendy jak się okazuje ma w dupie bycie asertywną, bo dobrze jej w życiu i nikomu nic do tego.

A i ja ani do teatru ani do sztuki nic nie mam. Niemniej powrotny bieg z przeszkodami w poszukiwaniu zaginionego samochodu na dłużej chyba zostanie w Pielk'owej (dobrej choć wybiórczej - powiedzą złośliwcy!) pamięci.