Wszystko co musisz wiedzieć :)

26 marca 2016

" - Pielka, miałaś taką energię, że wiedziałam, że trzeba za Tobą iść!"

Lubię jak budzi się we mnie instynkt podróżnika. Zazwyczaj wyjeżdżam, żeby nabrać dystansu, odpocząć, pobyć z ludźmi. Faktem jest, że zawsze jadę z czymś i z czymś wracam ( i nie, że jadę z walizką a wracam z dwoma, bo nie mam pojęcia jak to się dzieje, że te same rzeczy mieszczą się w jedną stronę w jeden bagaż, a w drugą już nie i ZAWSZE upycham :)). Whateva. Nie inaczej było i tym razem, choć nie była to zwykła wycieczka :)

Ruszyłam w Bieszczady w ramach coachingu w drodze i zen coachingu. Biorąc fakt, że w górach nie byłam od wielu lat było mi niezwykle miło móc je przywitać na nowo i jechałam z dużą radością ciesząc pyszczek, że je zobaczę.

Wydarzyło się dużo mniej więcej w takiej kolejności:

1. Pomaszerowałam z grupą fantastycznych ludzi w środku nocy zdobyć Tarnicę, żeby zobaczyć wschód słońca. Okazało się, że:

a. ciepłe ubranie załatwia wiele i fajnie jest się sobą z rozsądkiem zaopiekować,
b. pobudka o 3:30 to nie problem, nawet jeśli śpisz 3 godziny (no dobra, ja spałam 5 :>)
c. droga, którą pokonujesz z myślą przewodnią nabiera nowego znaczenia. Jak często świadomie chodzisz po świecie? Polecam zapoznać się z ideą coachingu w drodze i zen coachingu, bo dużo by pisać i mówić, a nic nie zastąpi realnego doświadczenia.

Jacek Walkiewicz rzekł parę lat temu: "Słyszałem wiele takich tekstów przez całe życie typu: - Człowiek się uczy na błędach. Co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Podróże kształcą. To wszystko nieprawda. Nie podpisałbym się pod tym i moim dzieciom bym tego nie powiedział. Bo jestem psychologiem od 25 lat i znam ludzi, którzy potrafią 10 lat walić głową w ścianę i ciągle są zdziwieni, że ich głowa boli a ściana stoi. Człowiek się uczy na błędach, kiedy wie, że je popełnia. Podróże kształcą? Tak, ale tylko wykształconych ludzi. Ludzie jadą do Egiptu, stoją przed piramidami i mówią: - Patrz jaka niska, wyższa się wydawała! I to jest koniec refleksji na temat 3 tysięcy lat historii. Jadą do Meksyku i na pytanie: Jak było? mówią: Meksyk jak Meksyk, ciepło było. No i co Cię nie zabije to wzmocni, to nieprawda. Ci nie zabije to nie zabije, wcale nie musi wzmacniać. Potrafi sponiewierać i zostać na całe życie".

Jako że aktualnie próbuję się złożyć do kupki i przejść przez większe lub mniejsze zmiany, idąc drogą z naczelną myślą przewodnią (która zresztą - co ciekawe - też się zmieniała im dalej szłam i im bliżej do szczytu miałam :)) to bonusem do podpunktów a, b i c było kilka refleksji:

Po pierwsze: było ślisko, stromo i mokro, ale ciepło, bo zadbałam o siebie i umiem sobie radzić. 
Po drugie: było słonecznie i wysoko i umiałam zauważyć jedno i drugie, a nawet więcej, choć lodu pod liśćmi nie zauważyłam w drodze powrotnej, ale jak to mówią: nie wszystko naraz.
Po trzecie: ubrałam się jak na walkę o życie, a potem zauważyłam, że można przeżyć w górach w płaszczu , w szaliku i w czapce z czachą, hasając jak kozica. Yeah :)
Po czwarte: było wysoko i po raz pierdylionowy w życiu walczyłam z lękiem wysokości i przestrzeni. Robiłam w życiu różne rzeczy na przekór temu, że się boję. Był skok ze spadochronem, lot paralotnią, była Tarnica. Lęk jest zawsze. Oswojenie go pozwala mi częściej myśleć o sobie, jak o odważnym, dumnym i upartym Pielku :)
Po piąte: była obecność. Nie wiem jak często doświadczasz poczucia, że ktoś jest obok, a jednocześnie nie wsadza Ci nigdzie nosa na siłę i nie pyta jak się czujesz co 5 minut, a co 10 proforma nie powie Ci: uważaj na siebie. Tak, że nie wiesz, czy mówi to do siebie czy do Ciebie i które z Was powinno się zacząć martwić. Dla mnie to wszystko to kolosalna i namacalna różnica między ciekawską troską a obecnością.
Po szóste: Jak się we mnie coś kotłuje to widać :) To dobrze, bo to znak, że wyrosłam z chomikowania emocji i zacierania dobrego lepszym, albo złego dobrym i udowadniania komukolwiek czegokolwiek. Nie muszę być nigdzie pierwsza, nie muszę wszystkiego robić szybciej i nie muszę się ciągle cieszyć, choć lubię  i mogę :)  Kolejny sygnał obecności od jednej ze Współtowarzyszek Podróży brzmiał: "Pielka, miałaś taką energię, że ja wiedziałam, że muszę za Tobą iść". A nie byłam wtedy po swojej słonecznej stronie mocy :)
Po siódme: Upewniłam się, że nic nie dzieje się z przypadku.
Po ósme: Odbyłam nocne, inspirujące rozmowy, które ze mną zostaną na długo.
Po dziewiąte: Zostałam psychofanką spacerowania i już nie denerwują mnie plątające się pod nogami kijki do nordic walking. Od irytacji do miłości przechodzę zwinnie :)
Po dziesiąte: Po ludzku posiedziałam w towarzystwie spoko ludzi, gdzie każdy jest ultra-ciekawy. Moja głowa i popracowała i odpoczęła a droga powrotna pierwszy raz od dawna była pogodna :) Był śmiech, anegdoty i walka o życie. 
Po jedenaste: Zabrałam z Bieszczad ze sobą odwagę,  mandale i wspomnienie drogi krzyżowej zmierzającej na szczyt, gdy my schodziliśmy. Myślę, że nie bez znaczenia był fakt, że szliśmy w przeciwnym kierunku. Wśród wczesno - porannych zdobywców szczytu była między innymi: ateistka, poganka i buddystka - więc ogólnie dla uczestników drogi krzyżowej to dzieci szatana. Niby szczyt ten sam i droga podobna a jakby wszystko inne.

Oczywiście  refleksja z gór  na poziomie planktonu brzmiałaby: fajnie, ciepło i bez ludzi (bo sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął).

Niemniej dla mnie wartością - jako że od dłuższego czasu staram się być Pielxem - Uważnixem -  jest myśl o tym, co zrobić, a nawet  - co zupełnie dla mnie nowe - że może nie trzeba nic robić z tym co mi przyszło do głowy po drodze i podczas warsztatu z zen coachingu. Może czas nauczyć się odpuszczać :)

Welcome in new life? :)