Wszystko co musisz wiedzieć :)

25 marca 2013

Men for Gender!

Tomas Wetterberg, szwedzki feminista powiedział ostatnio - choć to wcale nie jest pewne, gdyż w komentarzu pod artykułem źródłowym w internetowym wydaniu Wysokich Obcasów, na który teraz się powołuję dowiedziałam się, że pan Wetterberg w ogóle nie to powiedział co napisano (co ciekawe komentarz był w języku polskim a nie szwedzkim. Otwarte zatem pozostaje uroczo szekspirowsko zabarwione pytanie "powiedział, czy nie powiedział?") - że niesprawiedliwością społeczną jest nie tylko przemoc wobec kobiet, ale również fakt, że to właśnie płeć potocznie zwana piękną i słabszą jednocześnie (no tak, przecież nie może być i silna i piękna, żaden stereotyp nie wytrzyma tylko pozytywnego nacechowania, Pielk c'mooon!) ma - krótko mówiąc - fory na starcie w sytuacjach kryzysowych. Ochoczym czytelnikom odzianym w metaforyczne i dosłowne wysokie obcasy zwizualizowano sytuację kryzysową jako katastrofę Titanica. I postawiono pytanie z tezą - jest panika, statek tonie, kto jest ratowany w pierwszej kolejności i dlaczego kobiety z dziećmi mają mieć większe szanse przeżycia niż mężczyźni? Ciśnie mi się na usta zwyczajowe kobiece "bo tak", ale nie dlatego że uważam, że kobietom pewne rzeczy się należą z tytułu przynależności do takiej a nie innej płci, ale dlatego że we wspomnianym wyżej pytaniu - na moje oko - widać wyraźnie niezrozumienie pojęcia równości.

Nie jestem feministką. W ogóle mnie nie interesuje czy Pani Minister X czuje się urażona, że ktoś nie zwraca się do niej per "Ministro!". Ba! Nawet uważam, że zajmowanie się takimi bzdetami jak odpowiednie - zdaniem sfeminizowanych pań - słownictwo w kwestii określania zawodów jest marnowaniem czasu i energii.

Niemniej z zakresu feminizmu interesuje mnie właśnie wspomniana wyżej równość. Tyle że nie absurdalna i wyabstrahowana i nie ponad wszystko, bo czy nam się podoba czy nie przypuszczalnie każdy jest w mniejszym lub większym stopniu uwikłany w pierwotne myślenie o człowieku ubrane w ramy społeczne i kulturowe. Sama złapałam się na tym, że podczas lektury wywiadu z Wetterbergiem najpierw się oburzyłam "ach, jak on śmie mi tu mówić, że kobiety na Titanicu poradzą sobie równie dobrze, jak silny, biologicznie lepiej zbudowany i przystosowany do warunków ekstremalnych mężczyzna" (no dobra, myśl była krótsza i mniej literacka, ale to się nie nadaje do publikacji :)). I tu ze wstydem przyznaję, że oto wyszło z worka moje intelektualne zasupełkowanie we wzorce kulturowe, ale szczęśliwie potem doszedł do głosu rozsądek radośnie rzekłszy, że kiedy ja myślę o równości to w ogóle nie uwzględniam biologii. Biorę pod uwagę umysł i sytuację społeczną.

Dlatego tak mnie razi, że kobiety w mediach nie są pytane o zdanie w ważnych społecznie czy politycznie sprawach, bo przecież my się znamy tylko na pogodzie, gotowaniu (a i na tym chyba coraz mniej), przygotowaniach do świąt i takim tam gadaniu o tym, że życie jest trudne, a mężczyźni do kitu. Dlatego również prostują mi się loki na głowie jak matki mówią małym córkom, że jak Jaś je ciągnie za włosy w przedszkolu, to nie ma co ryczeć, że boli tylko trzeba chyżo hycać z radości, wszak to oznacza, że córka jest atrakcyjna. Matki zazwyczaj są dumne. Dlatego również zacietrzewiam się jak słyszę, gdy kobieta dziękuje mężczyźnie za przepuszczenie w drzwiach. Bo za co tak naprawdę dziękujesz?

Z drugiej strony to matki zazwyczaj dostają z marszu prawo do opieki nad dziećmi, jakby nie było na świecie fajnych ojców i jakby każda kobieta tylko dlatego że nią jest nadawała się na matkę. Mężczyzna fryzjer to pewnie gej, a jak jeszcze się nie interesuje piłką nożną to już na bank jest gorzej niż źle i albo trzeba go ratować, albo nawrócić bo zbłądził.

To wszystko mnie stroszy, bo nie pozwala popatrzeć na człowieka całościowo. Nie ma znaczenia, kto pierwszy jest ratowany w katastrofach. W skali ludzkości prawdopodobieństwo, że przydarzy nam się coś koszmarnego związanego z wyborem kto bardziej zasługuje na życie - jest minimalne. Znaczenie natomiast ma to, czy dzisiaj jesteś ok.