Wszystko co musisz wiedzieć :)

1 kwietnia 2013

"Gdybym nie była Twoją siostrą, to też byś mnie nie lubiła, prawda?"

Są takie filmy, których fabuła traktowana literalnie powoduje, że cofa mi się oranżada z pierwszej komunii. Gdybym Ci opowiedziała na czym skupia się obraz Mariusza Grzegorzka o dźwięcznym tytule - "Jestem Twój", który na dodatek jest produkcją okraszoną koszmarnym plakatem promocyjnym (wszak patrzy zeń na Ciebie koleś z podbitym okiem i sercem (nie, nie na dłoni, na czole. A owe serce jest - a jakże! - przebite strzałą! - co swoją drogą stanowi pewnie ukłon w stronę miłośników kupidyńskiego kiczu. Jakby sam tytuł nie wystarczył!) to nie dość, że poza oranżadą przypomni Ci się również pierwszokomunijny obiad, to pewnie filmu nigdy nie obejrzysz. A może jednak?

Przysiadłam do tego obrazu bez specjalnego przekonania, bo trudno, żeby argumentem "za", była Roma Gąsiorowska, ale czasem im więcej mam "przeciw" tym bardziej jestem zaciekawiona. Fabuła sama w sobie to raczej romans klasy B. Jest i on i ona. I ona jest bogata i młoda, a on zapyziały i biedny. On ma matkę, która za niego myśli, a ona siostrę, która zapewne dla kontrastu i zachowania równowagi we wszechświecie, nie myśli w ogóle. W każdym razie tak się składa, że te dwa światy zderzają się ze sobą i w efekcie emocjonalny i materialny troglodyta sypia z bogatą, zgrabną panią, która nie wie czego chce od życia. Potem to już standard pt. ciąża oraz permanentne "co robić, co robić?". I to by było na tyle przy pierwszym mrugnięciu powieką. I choć z jednej strony - jak tylko orientujesz się, że już wiesz jak dalej napisano scenariusz i pojawiają się myśli z cyklu "wielkie mi halo, też umiem coś takiego napisać. A tu proszę, facet pyknął badziew o miłości i niechcianej ciąży i został rektorem łódzkiej filmówki. Jezusieeee! Na co ta kasa na kulturę idzie! Za moje pieniądze wszystko!" - to coś Ci mówi, że może warto zostać w tym świecie chwilę dłużej. Bodźcem trzymającym mnie za rękaw był nerwowy i niespokojny teatralny rys filmu.

I okazuje się, że emocjonalnie jest tu wszystko: popkultura, pyskówki, przerysowana naiwność w najgorszym wydaniu, chamstwo, konwenanse, brak akceptacji, przygodny seks, albo jakikolwiek, byle by tylko poczuć, że człowiek jest coś wart. Knucie i uśmiechy, gdy siostra siostrze podrywa męża a potem przy każdej możliwej okazji oznajmia światu, że nikt jej nie lubi, nie kocha i nie szanuje, a w ogóle to i siostra robi to z przyzwoitości. Emocje opakowano w dialogi, które przybierają na sile i koncentrują uwagę, gdy odbywają się w sterylnie wymuskanym mieszkaniu głównej bohaterki. Na tle basenu, ogródka, strzeżonego osiedla, tarasu z widokiem i kuchennego blatu, na którym nie ma nawet okruszka.

I siedzisz w swoim domowym fotelu w piżamie w grochy i pod kocem i słuchasz tych ludzi i wiesz, że coś nie pasuje. Że przecież nie może być tak czarno-biało. A jednak. Okazuje się, że pastelowemu światu miejsca ustępują nakładające się na siebie absurdy. Młoda dentystka, która nawet nie ma własnego gabinetu mieszka w willi, facet po 10-letniej odsiadce zostaje bezproblemowo zatrudniony jako ochroniarz ociekającego kasą osiedla, a absolwentka medycyny dzwoni do apteki, żeby się dowiedzieć, co oznaczają dwie kreski na teście ciążowym.

Tak oto trochę pobyłam w groteskowo-absurdalnym miejscu, w którym rzeczywistość zewnętrzna wygląda jak z turystyczno-wakacyjnego katalogu, a ta wewnętrzna jest utrzymana na nogach z plasteliny. I nie czuję się tu komfortowo. Ale za to już wiem, jak nie przenosić sztuk teatralnych na ekran. Film raczej dla miłośników przerywanego montażu, kina stressful i banalnych scenariuszy, ale także dla tych którzy lubią bohaterów rozedrganych emocjonalnie, których nie sposób lubić, choć wszystkie rękawy Twojej piżamy chcą zrozumieć.