Wszystko co musisz wiedzieć :)

21 kwietnia 2014

"- Rusz się, Bartoszewski już wstał!"

Kilkanaście dni temu odbyło się inspirujące i łączące tłumy ludzi  z różnych branż, o różnych doświadczeniach zawodowych i z różnymi wizjami życia jako takiego wydarzenie motywacyjne. Wśród ludzi znaleźli się również tacy,  którzy uważają, że najfajniejszą rzeczą na świecie jest jazda na nartach na Saharze (tak - mimo postępujących globalnych zmian o charakterze geograficzno - klimatycznym - Sahara to wciąż pustynia). Naczelnym wodzem był Jacek Walkiewicz znany szerzej  głównie z internetu i uroczych motywacyjnych pogadanek. Event był długi, ale za to okazję do zaprezentowania się zyskało sześciu głównych prelegentów oraz - pobocznie:

a)  prowadzący Jerzy, który entuzjastycznie poszukiwał odpowiedzi na pytanie o egzystencjalnym rysie "po co tu jesteś?" w rejestracyjnej kolejce, podczas gdy wszyscy recytowali alfabet starając się doprecyzować, czy ich nazwisko mieści się w przedziale liter od "P do S" czy już od "T do W". Dla wielu pytanie to stało się zbyt wymagające jak na 8:30 rano na dodatek zadane bez uprzedzenia. Żadnego tam, dzień dobry - mów po co tu jesteś, człowieku z kolejki!

b) przedstawiciele branż i firm różnych, którzy bardziej bądź mniej udolnie zbierali żniwo podczas networkingu, wiadomo bowiem nie od dziś, że kontakt z innymi ludźmi jest jedynym gwarantem braku powrotu do epoki kamienia łupanego.

Pierwszym występującym przed tysiącem osób zgromadzonych na sali był Mateusz Damięcki, który ku zaskoczeniu Pani z pierwszego rzędu nie grał w "Czasie honoru". Opowiadał entuzjastycznie o wyprawie na Syberię, o Rosji i o miejscach, gdzie walutą jest czas. Dla mnie była to też opowieść o współpracy zespołowej i o tym, że choćby się człowiek skichał to i tak wszystkiego w życiu sam nie zrobi.

Potem na scenę zaproszono Michała Maja, który zaprezentował nam listę swoich marzeń w tym właśnie jazdę na nartach po Saharze (nie pytaj po co), czy zjedzenie miski ryżu w Chinach (tak, Pan Michał należy do tych wariatów, którzy żeby zjeść ryż nie idą do Lidla tylko normalnie - do Xi Jinpinga). Cudownie, choć podobno ryż stąd czy stamtąd to żadna różnica smakowa, no ale umówmy się - nie o degustację w takich historiach chodzi.

Ewa Foley z kolei trafiła swoim wystąpieniem głównie do ludzi, których życiowe przewroty to zmiana trybu życia z korporacyjnego na refleksyjno-relaksacyjne. Do mojego dynamicznego serca Pani Ewa nie trafiła ani poprzez treść, ani poprzez rezolutne ćwiczenie z cyklu: "uściśnij Pana / Panią z boku".

Kamil Cebulski z kolei zwrócił uwagę przede wszystkim na to, że warto zanim człowiek pójdzie za hasłem: "jak będę w życiu robił to co lubię to nie przepracuję ani dnia" (ta, aha!), pomyśleć bardziej strategicznie i zastanowić się na czym można zarabiać obecnie, jakie ludzie mają potrzeby, czego szukają - a dopiero potem z tego wybrać dla siebie tą grządkę, którą się lubi i którą się hecnie i ochoczo uprawiać będzie.

Moją uwagę zwrócił też Marek Skała. Po pierwsze z uwagi na swoją charyzmę, a po drugie z racji posiadania gadżetów. Myśl na dziś: "Jak się nie wkurzysz to się nie zmienisz". Jeśli zepsuł Ci się kibel, to choćbyś nie wiem jak długo zwlekał z naprawą to w końcu i tak naprawisz, bo przecież ile możesz sikać u sąsiada. To swoją drogą potwierdza moją teorię, że najbardziej zmotywowany człowiek to ten, który potrzebuje się wysikać. Widziałeś kiedyś, żeby ktoś w takiej potrzebie powiedział - dobra, wysikam się jutro?

W godzinach późnopopołudniowych nadszedł czas na Jacka Walkiewicza. Z całego wystąpienia (podzielonego również z synem - Walkiewiczem Młodszym) wyłuskałam kilka myśli przewodnich:

Po pierwsze: Pan Jacek ma dwie kluczowe myśli poranne. Otwiera oczy i mówi sobie: "Rusz się", jak nie działa motywuje się mówiąc: "Rusz się, Bartoszewski już wstał!". Swoją drogą nadaje się to na główną myśl motywacyjną każdego kto ma mniej niż 90 lat. Urocze w swojej prostocie. Także - wiecie już co robić w życiu :)

Po drugie: W dobie ciągłego planowania warto pamiętać, że spontaniczność jest fajna sama w sobie - bo niektóre pociągi w życiu jadą tylko raz.

Po trzecie: Przywiązywanie wagi w życiu do tego, czego nie można, albo na co trzeba uważać od małego podskórnie nakazuje nam być ostrożnym. Uważaj, bo wpadniesz pod tramwaj, uważaj, bo się uderzysz, uważaj, bo wsadzisz sobie patyk do oka? Swoją drogą - jak słusznie Jacek Walkiewicz zauważył - widzieliście kiedyś dziecko z patykiem w oku? Takie nadziane?

Cały event gdzieś drugoplanowo toczył się wokół podróżowania jako elementu lepszego poznania siebie i zrozumienia, że to nie ludzie jacyś są tylko to my jacyś jesteśmy. Możemy żyć komfortowo i konsekwentnie, ale liniowo. A możemy też chcieć pojechać do Egiptu budować studnie plastikową łopatką i nazwać to zachodnią siecią wodociągową i nic nikomu do tego.

 Z tą radosną myślą mówię: "Podróżuj z pustymi rękami. Zobacz z czym wrócisz".

Kurtyna.

8 kwietnia 2014

Jestem żółwiem, dlatego tylko spokój może mnie uratować

Noszę ze sobą dużo za dużo przedmiotów. Na dodatek w dużo za dużej torbie, która mnie niedługo zaprowadzi raczej na zajęcia ze zdrowego kręgosłupa z piłką lekarską niż na aerobik dla młodych zwiewnych kobiet. Od kiedy pamiętam jestem jak te żółwie co te domki na plecach noszą, bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie wojna (zawsze mam coś do jedzenia), będzie susza (butelka wody - bach!), będzie mi za zimno (sweterek - bum!), będę potrzebowała długopisu, flamastra, zakreślacza, drugiego długopisu, bo nie sprawdziłam, czy ten poprzedni pisze, kalendarz się przyda i notatnik - bo kalendarz mam za mały, no to przecież nie zmienię, ej! - i portfel, który zresztą rozmiarem przypomina torebkę. Krótko mówiąc przez lata minimalizm był mi obcy. Do teraz. Zrobiłam przemeblowanie w głowie i okazało się, że łatwiej wtedy znaleźć przedmiotom wokół siebie nowe domki. Swoją drogą pamiętajcie, że - jak ktoś kiedyś ładnie napisał - jeśli przedmiot ma domek, ale i tak nigdy w nim nie bywa - zaprowadź przedmiot do innego domku, albo wyrzuć (to akurat mój pomysł - jako osoba dość skrajna z rzadka wprowadzam rozwiązania doraźne i nierestrykcyjne).

Chaos jest ze mną związany. Zawsze lubiłam jak było mnie wszędzie pełno. Swego czasu było mnie również geograficznie jakieś 13 kilo więcej - także wiem co mówię :) Nawet jak gdzieś byłam tylko jedną nogą to się cieszyłam głównie dlatego, że fajnie jest robić fajne rzeczy z fajnymi ludźmi - a takich - wbrew temu co próbują nam wmówić prezenterzy wiadomości telewizyjnych i autorzy internetowych newsów - jest cała masa. Zasadniczo jestem zdania, że na świecie nie dzieje się nawet tyle złego, żeby zrobić o tym serwis informacyjny (dlatego co godzinę w radiu można słuchać o tym samym - bo między trzynastą a czternastą NIC się złego nie wydarzyło. Jest natomiast spore prawdopodobieństwo, że wydarzyło się coś dobrego - ale kto by tam o tym gadał :) 

Chaos jednak przywiązał się do mnie za mocno. I to on mnie strzyka w kręgosłupie. Spokój może mnie uratować i ćwiczenia fizyczne! I'm back.

Swoją  drogą byłam ostatnio na szkoleniu z technik radzenia sobie ze stresem i wniosek mam taki, że nie rozumiem ćwiczeń relaksacyjnych. Leżysz na podłodze i słyszysz jak trener mówi w rytm odprężającej muzyki: "Twoja lewa ręka staje się ciężka (pauza), Twoja lewa ręka staje się przyjemnie ciężka (pauza), Twoja prawa ręka staje się ciężka (pauza), Twoja prawa ręka staje się przyjemnie ciężka (pauza)" I co pomyślałam - ja ekstrawertyk! - zanim zdążyłam się odprężyć?. Masz pomysł?
W głowie mignęła myśl: "Jezu! Moja lewa ręka jest cięższa niż prawa! Co teraz?!" 

Jestem człowiekiem akcji i działania, ale jeśli zapytasz to widziałam jak relaksacja działa na innych - niektórzy zasnęli na tych ćwiczeniach. Nie wiem tylko czy z nudów, ze zmęczenia czy z odprężenia.